Oświęcim

  • Każdemu, kto zwiedzi Oświęcim, na zawsze zostaną w pamięci obrazki przeżytej męki i boleści więźniów obozu koncentracyjnego. Uczniowie wyrazili swoje emocje w pracach literackich. Niektóre z nich chcemy przedstawić publicznie. Praca Agaty Staszowskiej jest oparta na prawdziwym zdarzeniu.

     

    Moja prababcia

        Moja prababcia Helena Stanclik urodziła się 14. 4. 1922 roku w  Bestwinie. Jest to wieś w Polsce położona w województwie śląskim, w powiecie bielskim. W tamtym okresie cała Bestwina była częścią Czechowic – Dziedzic, jak mawiała prababcia. W czasie wojny prababcia zastała wywieziona w głąb Niemiec, tam właśnie spotkała swego męża, mego pradziadka.  O tym właśnie chcę napisać, bo cała ta historia wydała mi się bardzo ciekawa. Jak się wszystko zaczęło?

       Był listopad 1940 roku. O godzinie 23,30 rodzinę Stanclików wyrwało ze snu łomotanie  do drzwi. Ojciec czym prędzej otworzył drzwi, do sieni wtargnęło czeterech gestapowców krzyczących imię i nazwisko ich córki Heleny. Ojciec prędko zbudził córkę. Słyszała tylko schnell, schnell. Rozumiała, co to znaczy. Szybko ubrała się ciepło, matka ukrojiła kromkę chleba, ojciec przeżegnał ją iii.... to  początek mojej historii.

       Nie wiedząc jak osiemnastoletnia Helena znalazła się w zimnej piwnicy urzędu gminnego. Podzieliła tak los wielu dalszych młodych chłopców i dziewczyn Bestwiny. Siedzieli cichutko, przytuleni  jeden obok drugiego, by choć trochę się zagrzać. O świcie znowu usłyszeli ...schnell...schnell... aż w uszach bolało od krzyku i zgiełku. Całą młodzież pognali na dworzec w Bielsku-Białej, załadowali do wagonów takich jak dla zwierząt i pociąg ruszył. Nikt nic nie mówił, wszyscy się bali. Nikt nie wiedział, co będzie dalej i dokąd prowadzi ta ich szalona droga. Celem podróży był niemiecki Breg (obecnie polski Brzeg), który leżał niedaleko miasta Breslau (obecnie polski Wrocław, ale wtenczas należał do Niemiec, dopiero po powojennym podziale przypadł Polsce). Wygnali wszystkich z wagonów, wszędzie rozlegało się schnell, schnell, gdzie niegdzie było słychać cichutki płacz. Niemcy nie zważali na nic i na nikogo. Tam na dworcu kolejowym czekali już  bauerowie  (rolnicy, gospodarze) i wybierali sobie młodzież do pracy na swych gospodarstwach. Sympatyczny młody Niemiec wziął moją prababcię        i jeszcze kilku chłopców i bryczką pojechali około 15 km do dużego gospodarstwa. Georg Scholtz, takie miał imię gospodarz, przydzielił wszystkim pracę i obowiązki swe mieli pełnić wzorowo. Prababcia wspomina, że nic złego im się nie działo. Pracować wprawdzie musieli, ale wyżywienie i mieszkanie mieli zapewnione. Oporządzali 70 krów, 500 kur, były gęsi, kaczki, ale gospodarz miał wszystko dobrze zorganizowane. „Suchego chleba nigdy nie jedliśmy,” – mówiła prababcia. Gospodarze mieli piątkę małych dzieci. Kiedy odeszła dziewczyna, która dziećmi się opiekowała, bauerka, Anna Scholtz, zaproponowała mojej prababci, czy by nie chciała pracować w kuchni i opiekować się dziećmi, bo zauważyła, że ona je polubiła. Widziała, że chętnie z nimi rozmawiała, nie były jej obojętne. Bardzo ucieszyła prababcię ta zmiana pracy i jak mówi, odtąd miała się dobrze.

          Na gospodarstwie w Bregu pracowała całych pięć lat.

          Tam właśnie prababcia spotkała mego pradziadka, który był również wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec. Pracował na polu. Praca ta była bardzo trudna, wyżywienie zaś mizerne, robotnicy często głodowali. Pradziadek podkradał gospodarzowi gołębie. Został przyłapany i uwięziony. Miał ale szczęście, ponieważ w Rzeszy był ogólny brak robotników w przemyśle zbrojeniowym,  toteż został skierowany „tylko” do obozu pracy w Breslau (Wrocław), a nie do obozu koncentracyjnego. Pracował 12 godzin na dobę w fabryce zbrojeniowej, spawał jakieś części pod dozorem SS.

         „W niedzielę popołudniu miewaliśmy wolne,” wspominała prababcia. „Więc my, Polacy, spotykaliśmysię się razem, aby pogadać, dodać otuchy”. Tam właśnie poznała się z pradziadkiem, zakochali się, owszem jeszcze nie razem dzielili swój los. Na wspólne życie musieli jeszcze poczekać...

         Wiosną 1945 Breslau (Wrocław) został wyzwolony. Wszyscy cieszyli się do domu. Wracała prababcia do domu pieszo. Szła cały miesiąc. Była głodna, nie miała gdzie odpocząć, czym ugasić pragnienie. Spotykała Niemców, Rosjan i inne narody, wszyscy wracali. Jedni do domu, inni, mniej szczęśliwi, nie mieli dokąd. Prababcia wracała z rodziną z Mostów koło Jabłonkowa. Do domu do Bestwiny, wróciła zbiedaczona, ale szczęśliwa, że to już koniec pięć i pół roku trwającej tułaczki.

        Pradziadek tak samo na piechotę wracał do domu...w tym czasie jeszcze bez prababci. Po powrocie do domu do Jasienia bardzo za nią tęsknił, wspominał...postanowił odnaleźć ją, wiedział, że przed wojną mieszkała w Bestwinie, w okolicach Bielska. Kiedy odnalazł jej dom rodzinny, prababcia była w szpitalu. Tam poprosił ją o rękę...prababcia zgodziła się. W 1948 roku przyprowadziła się do Jasienia na Kalinowe, wyszła za pradziadka.

        Pradziadkowie niestety już nie żyją. Pradziadka nigdy nie poznałam, ale prababcię pamiętam bardzo dobrze. Była zawsze miła i przyjazna, zawsze pozytywnie nastawiona. Gość zawsze był w jej domu mile witany. Nigdy na nikogo nic złego nie powiedziała, na każdym starała się znaleźć coś dobrego. „Bo tak jest,” - mawia prababcia Helena, „nie według narodowości, ale według charakteru trzeba sądzić człowieka, a tych dobrych cech trzeba czasem u ludzi poszukać, ale one są, tylko czasem dokładnie schowane. Niemcy zrobili wiele, bardzo wiele złego, ale nie wszyscy tak chcieli. Takie były czasy.”

       I oto historia jednej miłości, historia jakich wiele, ale dla mnie wyjątkowa, bo to historia mej prababci Heleny.

                                                                                                                                                                             Agata Staszowska

     

    Miłość za kolczastym drutem

         Julia miała zaledwie 17 lat, kiedy wraz z matką złapano ją na ulicy w centrum Krakowa, wepchnięto do wagonu bydlęcego i  wywieziono do Oświęcimia. Podróż była istnym piekłem na ziemi. W jednym wagonie było chyba ze sto ludzi. Wszystcy byli stłoczeni, nie mieli jedzenia ani picia, ale wszystcy wierzyli w to, że nie będzie tak źle i jakoś dają sobie radę. Ale to były naiwne marzenia.

         Po trzech godzinach przybyli na miejsce. Wielu pasażerów nie żyło. Zginęli z wycieńczenia, odwodnienia lub stratowani przez innych ludzi. Julia z mamą przeżyły podróż. Cieszyły się, ale nie wiedziały, jak potworne będzie życie w obozie. Na szczęście przydzielono ich do kolumny, która nie poszła od razu na śmierć do komory gazowej. Musiały iść do pracy. Było ciężko, głodowały bardzo, ale jakoś szło na początku. Z każdym następnym dniem chudły coraz bardziej, z każdym dniem były słabsze i bardziej obojętne. Nadzieja, że coś się zmieni, nikła jak poranna mgła. Pewnego dnia Julię obudził straszny ból i kłucie w klatce piersiowej, za chwilę zaczęła się dusić. To był koszmar. „Julia, Julia, Julia. Kochanie, uspokój się. Ciii…“- błagała mama. Bała się, by nie usłyszał ją okrutny blokowy. Musiały być cicho, żeby go nie zbudzić. Mama czuwała przy niej całą noc. Julia starała się nie kaszleć, ale i tak blokowy się obudził. Zawieźli ją do szpitala obozowego, który tak naprawdę był po prostu umieralnią dla zbyt słabych, zbyt chorych i zbyt zrezygnowanych więźniarek.  Nie, nie leczyli ich tam, zabijała ich choroba i głód. Julia cierpiała bardzo, a jej mama często płakała. W „szpitalu“ Julia poznała bardzo miłego lekarza, również więźnia obozu. W jednej chwili zakochała się w nim. „Jestem Jacek“ - powiedział z uśmiehem. Były to jego pierwsze słowa wypowiedziane do niej. On też od razu się zakochał. „Pomogę Ci. Wyzdrowiejesz. Nasze życie będzie jeszcze piękne“ - mówił szeptem przy jej łóżku. Starał się jak mógł. Chciał spełnić obietnicę. Tylko, że nie było to takie łatwe. Skłamał gestapowcom, że Julia wyzdrowiała, choć wiedział, że ma gruźlicę. Powiedział też, że jest bardzo dobrą pielęgniarką i jego znajomą ze szpitala w Krakowie. Oczywiście, to wszystko były kłamstwa. Julia zaczęła pracować, a raczej udawać, że pracuje. On starał się ją leczyć. Bardzo ją pokochał, a ona jego. Tak jakby znali się całe życie, a minął przecież tak krótki czas. Choroba postępowała i gruźlica zaczęła zabierać jej resztki sił. W dawnym życiu nic by nie robiła, dużo by odpoczywała i cały czas dobrze się odżywiała. Ale tu… W tym strasznym miejscu, gdzie człowieka traktuje się jak rzecz, jak numer bez imienia i nazwiska, to niemożliwe. Stan zdrowotny Julii ciągle się pogarszał. Całkiem załamała się po śmierci mamy. Była jak zeschła gałąź. Postanowili więc uciec. Wszystko musieli szczegółowo zaplanować. Całymi nocami siedzieli i rozmyślali, jakim sposobem mogą uciec z tego przeklętego obozu. Zaplanowali ucieczkę na 15 listopada 1943 roku, ponieważ dowiedzieli się, że jeden ze strażników przy głównej bramie obchodzi urodziny. Myśleli tak: „Pewnie będą imprezować i łatwiej będzie uciec“. Udało im się wybiec ze szpitala i przemknąć po ciemku między barakami w pobliże głównej bramy. Wtedy jednak Julia zaczęła się dusić. „Przepraszam“- wykrztusiła. Kaszel był coraz głośniejszy. Obudził esesmanów. Julia i Jacek już się nie ukrywali. Ona osunęła się na ziemię a on wziął ją w ramiona. Płakał. Usłyszeli strzał i kula roztrzaskała głowę Jacka. Upadł na ziemię. Nie żył. A ona? Nie wytrzymała. Ostatni raz go pocałowała. W jej życiu nie było już nikogo. Resztkami sił rzuciła się na ogrodzenie z drutu kolczastego, w którym płynął prąd.                

                                                                                       Karolina  Kohut    9B

     

    Zakazana miłość

         Kiedy na nią tylko spojrzał, wiedział, że poślą ją do komory gazowej. „Nie pójdzie pracować, jest za słaba“ - pomyślał. Nie wiedział dlaczego, ale chciał jej pomóc.  Może jakoś się uda? Stała w kolejce prawdopodownie ze swoją matką.

         Nie chciał tak robić, nie chciał pomagać w mordowaniu ludzi. Ale bał się śmierci, bólu, głodu. Został kapo. Nie zmienił postanowienia. On miał się dobrze. I choć był tylko jednym z najmniej ważnych pomocników komendanta, żył spokojnie, nie wyróżniał się, ale też nie był zbyt okrutny. Chciał tylko zostać po odpowiedniej stronie, po stronie żywych. W swym życiu nigdy niczego mu nie brakowało. Był zawsze kimś. Zawsze się liczył. I chciał, by tak zostało. Do obozu dostał się za drobne oszustwa. Zgodził się pilnować współwięźni przy pracy, nie wiedząc, co się z tym wiąże. W tym monencie zobaczył ją i zapomniał o swych postanowieniach. Niemiecki lekarz obozowy właśnie decydował o życiu i śmieci ludzi z transportu. Kiedy przyszła kolej na dziewczynę, powiedział, że zna te kobiety. „Stara była właścicielką restauracji we Wrocławiu, a młoda pracowała tam w kuchni“ - skłamał lekarzowi. „Co nam z tego? Popatrz na nią! Przecież ze zmęczenia prawie omdlewa! Ale… gdyby dobrze gotowała nam, oficerom, hm… Dobra! Ale tylko ją! Ta stara… pójdzie tam!“ - pokazał w stronę obozu. Hans odetchnął. „Rusz się!“ - zawołał. Chwycił ją za ramię i pociągnął w stronę kuchni. Po paru minutach, kiedy nikt ich nie mógł zobaczyć, wyrwała się. „Nazywam się Ewa. Gdzie mnie ciągniesz?! A co z moją matką?! I dlaczego kłamałeś?! Nie umiem gotować! O co tutaj chodzi?!“ - zadawała pełno pytań. On nie mógł odpowiedzieć, wyszeptał tylko: „Cicho, nazywam się Hans i ciesz się, że idziesz tam, gdzie idziesz!“ Ewa zdziwiła się, nie brzmiało to groźnie, raczej rozpaczliwie. Zauważyła to od razu i spojrzała na niego ze zdziwieniem. „Przepraszam. Nie mogę niczego mówić, choć chciałbym ci powiedzieć wszystko... Zresztą, sama zobaczysz, co się tutaj dzieje. Ja… chiałem cię tylko uratować!“ - dodał i patrzył na nią, jakby znał ją od dziecka. W oczach Ewy widać było strach, strach przed Niemcami i obozem, ale zrozumiała, podała mu rękę i powiedziała: „Dziękuję.“ Poszli dalej. Zawsze, gdy Hans miał dzień wolny albo pilnował w kuchni, to starali przynajmniej zobaczyć się i zamienić kilka słów. Czasami robili bardzo ryzykowną rzecz. Spotykali się w nocy w szopie na brukiew i opowiadali sobie różne rzeczy. Hans był zakochany, ale wiedział, że tutaj w obozie taka miłość jest nie do przyjęcia. W dodatku Ewie też się Hans bardzo podobał. Martwiła się bardzo, zwłaszcza bała się o matkę. Powiedziała o tym Hansowi. „Boję się o matkę, to silna kobieta, ale wiesz, jak tu jest. Nie widziałam jej od tego czasu, kiedy nas rozdzielili.“ „Rozumiem cię zupełnie. Moja matka także tutaj niedawno umarła. Przeżyła tylko 5 miesięcy. Nie gniewaj się, ale nie wiem, czy twoja matka jeszcze żyje? To raczej mało prawdopodobne.“ Ewa przeraziła się: „To by mi przecież powiedzieli! Nie bądź taki! Myślałam, że przynajmniej ty masz dobre serce! Jaka byłam naiwna! Najlepiej, żebym i ja umarła!“ Hans wyszeptał: „Nie krzycz, chwycą nas. Naiwna jesteś, kiedy myślisz, że ci coś powiedzą! Obudź się, dziewczyno, przecież już tu jesteś ponad dwa miesiące i wiesz, jak się tu żyje! No jasne, to dlatego, bo jesteś w kuchni! Nie masz pojęcia, ile znaczy dodatkowa porcja jedzenia. Tamci na zewnątrz jej nie mają!“ Ewa zaczęła płakać zrezygnowana. Wtedy Hans powiedział szeptem: „Nie mam pojęcia, czy twoja matka żyje. Może tak. Ale proszę, nie opuszczaj mnie.. Chyba już dawno wiesz, co to ciebie czuję…Wiem, że jestem Niemcem, ale pochodzę z Wrocławia i nie jestem taki, jak oni.“ „Nie chcę cię opuszczać, Janku. I… też cię kocham- powiedziała Ewa i pocałowała go. „Będę cię chronił, dopóki będę mógł. Przeżyjesz aż do końca, to ci obiecuję. Kiedy wszystko się skończy...weźmiemy ślub i będziemy mieli dzieci. Będziemy najszczęśliwszym małżeństwem z najgorszą przeszłością, jaka może kogo spotkać.“ - wziął ją za rękę i wtedy zza rogu wyszedł jakiś człowiek. Był to ten lekarz, który rozdzielił Ewę z jej matką. „No jasne, już wiem, dlaczego ją chciałeś do kuchni, podobała ci się. Szkoda tylko, że nie gotuje tak dobrze, jak mówiłeś. Może bym was zostawił w spokoju, ale Niemiec i Żydówka, to niedopuszczalne!“ - śmiał się na całego z nienawiścią w oczach.

        Za parę godzin Ewa i Janek stali obok siebie na specjalnym podeście na apelplatzu a naprzeciw nich stał cały obóz. W odali Jan zauważył matkę Ewy przeciskającą się przez tłum ludzi. Nie mógł nic zrobić. Na nic już nie miał prawo. Już nie należał do kapo. Nawet nie do ludzi skazanych cierpieć, głodować, pracować lub umierać w obozie…Pierwszy raz swym życiu był nikim. Pierwszy raz w życiu poczuł, to tak wyraźnie, jak sznur na swojej szyi. Było to strasze uczucie. Potrafił tylko bezczynnie przyglądać się wszystkiemu, co się działo przed nim.W głębi duszy jednak wiedział, że teraz stoi po właściwej stronie, a miłość otworzyła mu oczy. Ewa też zauważyła matkę. Wytrzeszczając oczy zaczęła wołać: „Mamo, stój, proszę! Mamo!“  Nic nie pomogło. Kiedy matka zrobiła krok dalej niż stali wszyscy, stała się ofiarą, jedną z milionów. Taraz leżała zastrzelona 20 centymetrów przed nogami więźniów w pasiakach. Ewa przez łzy nawet nie zauważyła, że podłoga pod jej nogami się zapada, a Janek wymawiając dwa ostatnie słowa: „Kocham cię!“ - poczuł zaciskającą się na szyi pętlę…

                                                                                                                                                                              Zuzana Kawulok  9B